sobota, 25 października 2014

Rozdział 5

Następnego dnia, Zayn zażądał bym wpadła do niego nieco później – około trzeciej, ale to nie powstrzymało jego wymagań przed byciem potwornie śmiesznym. Kazał mi przynieść banana, orzechy i babeczki oraz zatrzymać się z całym tym zestawem w lokalnym supermarkecie, by odebrać tani pakiet z sekcji piekarni, ale oczywiście i tam był haczyk. Nie mogłam odebrać zwykłego pakietu na babeczki, lecz specjalny. Domagał się tych z nietutejszej piekarni, lecz z tej, która była położona w kierunku przeciwnym niż moje mieszkanie, oczywiście w której ceny były astronomicznie wysokie.

- Zamierzasz odwdzięczyć mi się za to? – zapytałam patrząc w swoje menu. – Nie płacę dwadzieścia dolców za kilka babeczek.

- Powiedz im moje imię. - odpowiedział nonszalancko. - Będą wiedzieli.

Odłożył słuchawkę, do czego już się przyzwyczaiłam. Czułam jak moje usta drżą. Byłam przekonana, że mówi o sztywno wyglądającym menadżerze. Wiedziałam, że Zayn nie zrobił niczego dobrego, a ja na pewno nie byłam przygotowana by wydać tyle pieniędzy na coś, co mogłabym dostać za ułamek tej ceny w sklepie spożywczym.

Z zaciśniętymi pięściami weszłam i zamówiłam babeczki. Patrzyłam jak mężczyzna zawija je w papier i wrzuca delikatnie do torby, a ja czułam, że moje wnętrzności się zaciskają kiedy uderzał gwałtownie w kasę fiskalną.

- To będzie dwadzieścia trzy dolary i sześćdziesiąt jeden centów. – poinformował mnie uprzejmie.

- Ja.. um.. – przegryzłam swoje wargi, nieśmiało spotykając jego beznamiętny wzrok.  – Są one dla, uh, Zayn’a Malika. On… kazał mi przekazać, że..

Jego oczy się rozświetliły a uśmiech zamajaczył na jego ustach.– Ahh, Pan Malik! Oczywiście. – Podał mi torbę z entuzjazmem, jego uśmiech się poszerzył. – Powinienem się domyśleć, że to dla niego. Czy mogłabyś przekazać ode mnie pozdrowienia, proszę?

Zmarszczyłam brwi. Udało się?

- Okay… - odpowiedziałam powoli patrząc na torbę. Co do diabła?

- Także..  – mężczyzna kontynuował, pochylając się lekko. – Czy mogłabyś przekazać mu, że moja córka wprost uwielbia nowy materiał? – uśmiechnął się – Sądzę, że powinien wiedzieć.

Znowu, co do diabła.

Nowy materiał?

Nie chciałam brnąć w to dalej, więc wymusiłam krzywy uśmiech na mojej twarzy. – T-tak, oczywiście. Przekażę. – Podniosłam torby i pomachałam lekko. – Jeszcze raz dzięki.

Wychodząc na ulicę, czułam aromat babeczek unoszący się z torebki w moich rękach. Nic nie mogłam poradzić na to, że czułam się niesamowicie zaskoczona. Kto do cholery ma prawo do tych drogich babeczek za darmo – i co to kurwa była za umowa z jakimś materiałem?

Potrząsnęłam głową zacieśniając uścisk na torbie i udałam się do jego mieszkania.


***

Jego mieszkanie było puste kiedy weszłam do środka. Skrzywiłam się gdy mój nos poczuł zapach czegoś starego – stęchłego. Poszłam do kuchni i położyłam babeczki na ladzie, krzywiąc się na widok pustego opakowania po pizzy leżącego obok kuchenki. Stara pizza. Smacznie, Zayn.

- Nie rób takiej miny.

Odwróciłam się na dźwięk jego głosu, a moje oczy rozszerzyły się na jego widok. Wychodził z łazienki, czarny ręcznik był przepasany wokół jego bioder. Maleńkie kropelki ściekały po jego ramionach, klatce piersiowej i brzuchu – i byłam zdegustowana sobą, by uświadomić sobie, że podziwiałam jego sylwetkę. To nie było złe. To było bardziej niż ‘niezłe’ – on był…  mam na myśli jego ciało było… piękne…

Weź się w garść! – powiedziałam sobie. Przestań się gapić.

Skrzyżował ręce na piersi i uniósł brwi. – Wciąż to robisz. – wycedził. – Przestań. To czyni Cię bardziej nieatrakcyjną.

- Idź się ubrać. – warknęłam z irytacją, wskazując na ręcznik. – Nie chcę tego widzieć.

Prychnął, przewracając oczami i ruszył w stronę kanapy, na którą opadł ciężko wzdychając.- Oczywiście, – Uśmiechnął się, a jego oczy zamigotały w moim kierunku. – Oczywiście, że nie.

Moja szczęka była zaciśnięta. Nie mogłam znaleźć niczego dowcipnego czy ostrego by mu odpowiedzieć, więc zdecydowałam się niezręcznie przestąpić z nogi na nogę. – Niezłe pudełko po pizzy, tak poza tym. – w końcu znalazłam słowa. – Nie ma nic lepszego, by pokazać dziewczynie na której Ci zależy, pizzy oraz szybkiego numerku w swojej jedwabnej pościeli, co?

- Nie wiesz o czym mówisz. – odpowiedział monotonnie, sięgając po pilota i włączając TV.

Odwróciłam się, by spojrzeć na pudełko, a kącik moich ust opadł kiedy moje oczy spotkały pogrubione litery wyryte na tekturowej powierzchni. – Cóż, przynajmniej to przyzwoitsze od pizzy. – powiedziałam. W rzeczywistości, pizza była ponad przyzwoitej żywności.  Była z ‘Old Towne Italia’ i została uznana za pizzę dla samej elity. Ich ciasta podchodziły pod czterdzieści dolarów i były wysokiej jakości, z wszystkich naturalnych produktów. Widziałam ostatnio w magazynie ‘Junky’, że wszystkie gwiazdy jadają tam w wolnym czasie.

- Nie dzieliłem się pizzą z dziewczyną ostatniej nocy. – odezwał się, jego ciało opadło wygodnie na poduszki. – Niedzielne wieczory są ekskluzywne.

- Ekskluzywne? – powtórzyłam. - Dla kogo?

- Moich przyjaciół.

Zmarszczyłam brwi. – Twoich przyjaciół? – Skrzywiłam się, opierając się o blat. – Masz przyjaciół?

- Mm.. – skinął, rzucając okiem na ladę. – Przyniosłaś mi jedzenie?



- Noo. – powiedziałam po chwili, podnosząc torebkę i zbliżając się do niego. – To było trochę zdumiewające, ale bądź co bądź, mówiąc Twoje imię nie musiałam za nie płacić. 

Zabrał torbę z moich rąk, wzruszając ramionami. - Jestem częstym klientem.

- Właściciel powiedział coś dziwnego. - dodałam w zamyśleniu, siadając z powrotem na brzegu skórzanej kanapy. - Kazał mi powiedzieć, że jego córka była pod wrażeniem nowego materiału, czy coś takiego. - Kiedy zamarł, uśmiech rozprzestrzenił się na mojej twarzy. - Powiesz mi, o co chodzi? 

Spojrzał na mnie, a w jego oczach nie dostrzegłam żadnej złości. Tym razem w jego spojrzeniu dostrzegłam coś w rodzaju prawdziwego zmieszania. - Naprawdę? - odezwał się, a jego akcent był cięższy niż zwykle. - Naprawdę nie wiesz?

- Zdecydowanie nie. - powiedziałam. - A powinnam?

- Więc.. - odchrząknął i przejechał językiem po dolnej wardze. - Nie wiesz czy mam przyjaciół.. czy poruszył Cię komentarz o moim nowym materiale? 

- Skąd mam wiedzieć, że masz przyjaciół? - westchnęłam. - I nie, nie mam pojęcia o czym właściciel mówił. 

Zamrugał. Ciężkie milczenie osiedlało się między nami. Zmrużył oczy w moją stronę, wydawało się, że rozważał sytuację pochylając się lekko do tyłu. Jego dolna warga znalazła się miedzy jego zębami. 

Stop, stop, stop, stop...

- Huh. - powiedział nareszcie, jego oczy wciąż były lekko zmrużone. - Ciekawe. - spojrzał w dół, a następnie do torby babeczek na jego kolanach i sięgnął do środka, wyciagąjąc jedną, dużą babeczkę owiniętą w błyszczący papier. Uśmiechnął się i oderwał kawałek, a malutkie okruszki cynamonu opadły mu na kolanach. - Są to najlepsze, pieprzone babeczki jakie kiedykolwiek jadłem. - powiedział odrywając kolejny kawałek i wkładając go do ust. - Nie chcę jeść żadnych innych. 

- Jesteś taką księżniczką, Zayn. - zauważyłam, siadając na fotelu. Uśmiechnął się żując kolejny kawałek, ale nie patrzył na mnie - jego wzrok padł na ekranie telewizora. - Tak więc.. - odchrząknęłam po chwilii. - Czy Twój przyjaciel mieszka w pobliżu?

Pokiwał głową, biorąc kolejny, duży kęs babeczki do ust. Mój wzrok padł na jego wargi, na których pozostało trochę cukru, którego on szybko pozbył się językiem, a ja poczułam ponownie dziwny ucisk w mojej klatce piersiowej. Zignorowałam to. - Mieszka obok. - powiedział z pełnymi ustami. - Przynieś mi trochę soku pomarańczowego. 

Parsknęłam, wstając. - Tak jest, wasza wysokość.

Strzelił mi rozdrażnione spojrzenie, a ja wymamrotałam krótkie przeprosiny pod nosem. Ruszyłam w stronę lodówki, otworzyłam ją a chłodne powietrze uderzyło w moją twarz. Zauważyłam małym kartonik, starannie schowany za dzbankiem mleka i zmarszczyłam brwi. - Nie masz tu za dużo jedzenia. - krzyknęłam w jego stronę. Moje oczy skanowały każdą półkę. Widziałam mleko, mały talerzyk masła, kilka jogurtów i pudełko sera cheddar. Zadrwiłam. - Dziwię się, że nie jesteś wychudzony. 

Szybko przelałam mu trochę soku do szklanki, moje oczy potwierdziły obecność nadmiaru miąższu w tej słodkiej cieczy. Zamknęłam duże drzwi ze stali nierdzewnej i ruszyłam w kierunku Zayn'a, który wydawał się być obojętny na moją sugestię braku artykułów spożywczych w jego kuchni. On po prostu wciąż siedział i pożerał muffinkę. Bez względu na skandaliczne ceny, wyglądało i pachniało tak bosko a ja byłam głodna, ponieważ zjadłam tylko pół kanapki z serem i szynką i wypiłam mlecznego shake'a między zajęciami.

- Więc.. - odezwał się nagle, przerywając mój kontakt wzrokowy z muffinką. Zabrał ode mnie szklankę i wziął duży łyk soku, oblizał usta i westchnął głośno z zadowolenia. - Dzisiaj mam specjalne zadanie dla Ciebie.

Jęknęłam w podświadomości, siadając na tym skórzanym fotelu, na którym siedziałam chwilę temu. - Co to za zadanie?

- Wiesz już, poniekąd... - wymamrotał w odpowiedzi, połykając ostatni kęs babeczki. Oblizał szybko swoje palce, odchylając się do tyłu, celowo powoli ją jedząc.

Przewróciłam oczami. - Nie chcę bawić się w zgadywanki. Powiedz mi. Mam coś do zrobienia.

Bez słowa sięgnął w stronę szklanego stolika i wyciągnął z pod notebook'a złożoną kartkę, po czym mi ją wręczył. Skrzywiłam się biorąc to - kleiła się od resztek cukru pozostawionych przez jego palce, ale rozłożyłam ją, a moje oczy w każdym razie ją zeskanowały.

- Płatki kukurydziane, biały chleb... - przerwałam. Odchrząknęłam i uniosłam brwi, patrząc na niego. - Lista zakupów. - Kiedy skinął w potwierdzeniu, jęknęłam w podświadomości na myśl o tym zadaniu. - Chcesz bym.. zrobiła Ci zakupy.

- Tak, właśnie.

- I pewnie masz jakiś wyszukany supermarket, do którego chcesz bym się udała, prawda?

Dopił swój sok pomarańczowy, odstawiając szklankę. - Nie. - powiedział, wycierając usta wierzchem dłoni. - Tak długo jak będziesz miała dla mnie produkty najlepszych marek, nie obchodzi mnie to gdzie jesteś.

- Marek? - powtórzyłam, parskając. - Jesteś tak dobry dla konkurencji?

Zadrwił, a jego brązowe oczy wręcz błyszczały w irytacji. - Oczywiście.

- Niewiarygodne.. - mruknęłam pod nosem, kręcąc głową i kolejny raz spojrzałam na listę w moich rękach. Odchrząknęłam. - Dżem brzoskwiniowy, precle, mrożona pizza z serem, muszle makaronowe, sos marinara, truskawkowy Nesquik. - Przerwałam,uśmiechając się głupawo do niego. - Nesquik?

- Taaa.. - rzucił szybko, patrząc na mnie. - Powinnaś wiedzieć od teraz, że nie dotknę pieprzonej czekolady.

- Ale mleko truskawkowe? - spojrzałam na listę, krzywiąc się. - Ew..

Jego oczy przymknęły się, po czym jego brązowe tęczówki niewerbalnie zakomunikowały mi bym się zamknęła. Posłusznie spojrzałam w dół na listę i kontynuowałam. - Tarty cynamonowe, drożdzówki z jagodami, ciasteczka owsiane, rodzynki, krakersy...

- Słuchaj. - przerwał nagle, potrząsnął głową i zmrużył oczy. - Twój głos mnie irytuje. Wystarczy, że pójdziesz po te rzeczy i je kurwa przyniesiesz.

- W porządku. - mruknęłam nieco złośliwie, zmieniając moją pozycję. - Czy muszę to zrobić teraz?

Spojrzał na mnie, jego twarz skrzywiła się w obrzydzeniu. Skinął głową w kierunku drzwi. - Tak, nie mogę dłużej znieść patrzenia na Ciebie w tej chwilii.

Krótki śmiech uleciał z moich ust, czułam, że moje policzki płoną ze złości lub zakłopotania a może nawet tych dwóch. - Nie musisz być taki dla mnie cały czas. - syknęłam. - Jestem człowiekiem. W przypadku gdybyś nie zauważył, mam uczucia.

Uniósł brwi, brak zainteresowania widniał na jego obojętnym wyrazie twarzy. - Może należy rozważyć zmianę swoich uczuć na szczotkę do włosów.. - zamilkł, świdrując mnie swoim spojrzeniem. - oraz kilka przyzwoitych ubrań.

Czułam, że moje policzki wręcz płoną, a wściekłość w moim ciele była nie do opisania. Miałam ochotę podnieść krzesło z jego chudym, długim ciałem i wyrzucić je przez okno. Och, tak, widok go spadającego będzie taki piękny aż do śmierci, jego krzyk podczas gdy będzie gryzł zimne powietrze, jego włosy unoszące się poprzez wiatr, potem obrzydliwe chrupnięcie...

- Sam?

Zamrugałam gwałtownie, moja fantazja została przerwana. - Co?

- Jezu, ogarnij się. - zagroził. - Powiedziałem, że pieniądze leżą na stole obok drzwi.

Westchnęłam, odwracając się szybko. Skierowałam się w kierunku drzwi i chwyciłam rulon gotówki niedbale rzucony na gładkiej powierzchni dębowej komody. Przeliczając je, moje oczy się rozszerzyły. Kto do cholery daje tyle gotówki?

- Zayn? - zawołałam.

Usłyszałam ciężkie westchnięcie. - Tak?

- To chyba trochę za dużo na tak małą listę, nie sądzisz?

- Trochę gotówki jest tam dla Ciebie.

Patrzyłam na banknot w moich rękach. - Dla mnie?

W jego głosie mogłam dostrzec, że się uśmiecha. - Kup sobie jakieś kosmetyki czy coś. Może mogłabyś kupić sobie jakiś nowy-

Nie pozwoliłam mu skończyć. Wyszłam, zastrzaskując za sobą mocno drzwi - mój nowy nawyk, który zaistniał podczas spędzania czasu z nim przez ostatnie kilka dni.

Idąc do supermarketu, fantazjowałam o Zayn'ie Maliku wypadającym z hotelowego okna. Wizja go lężącego na zimnym chodniku przyniosła mi chwilowe poczucie spokoju.

Nienawidziłam go.

Zakupy spożywcze nie były dla mnie zazwyczaj czymś trudnym do zrobienia. Nie miałam dużo pieniędzy, moje wybory często ograniczały się do makaronu, taniego chleba i sera, więc ścisła lista markowych produktów Zayn'a przyspożyła mi problemów. Chodziłam między półkami powoli, a moje oczy skanowały półki szukając tych przeróżnych produktów - produktów których nigdy wcześniej nawet nie widziałam.

Chwyciłam pudełko tarty cynamonowej, której nazwa byla niedbale zapisana na liście. Patrząc na opakowanie myślałam, że dawno nie miałam okazji jej zasmakować. Była zbyt droga na mój niski budżet. Węstchnęłam, rzucając pudełko do mojego koszyka. Ruszyłam w kierunku następnego działu. Skrzywiłam się patrząc na Nesquika w proszku. Moje ocze skanowały opakowanie, a królik będący na nim uśmiechał się pijąc jasno-różową ciecz przez słomkę.

- Sam?

Usłyszawszy to, obróciłam się i zobaczyłam młodego człowieka stojącego kilka metrów za mną. Moje oczy zeskanowały go od góry do dołu, a ja starałam się przypomnieć sobie jak on ma na imię. Uśmiechał się machając mi lekko, przestępując z nogi na nogę. Miał krótkie, ciemne włosy i miał najpiękniejsze zielone oczy jakie kiedykolwiek widziałam. Ale kim on był?

No dalej. Powiedziałam sobie. Powiedź coś.

- Cz-cześć.. - mruknęłam niepewnie, wymuszając uśmiech na mojej twarzy, a mój mózg rozpaczliwie starał się go zidentyfikować.


Uniósł lekko głowę i zaśmiał się pod nosem. - Nie pamiętasz mnie, prawda.

Przygryzłam wargę, moje policzki uderzyła gorąca fala wstydu. Pokręciłam głową po chwilii. - Przepraszam.. - powiedziałam szczerze, nieśmiało uśmiechając się w jego stronę. - Jestem straszna z imionami.

- Jest w porządku. - uśmiechnął się. - Chodzimy razem na socjologię. Siedziałem obok Ciebie kilka razy na początku semestru. Jestem Nate.

Wtedy załapałam.

- Oh.. Oh! - moje oczy rozszerzyły się. Tak, tak, tak wreszcie go rozpoznałam. - Jezu, jestem taka głupia. Oczywiście, że Cię pamiętam! Ty i ja żartowaliśmy na temat profesora Lewisa i jego -

- I jego wyłupiastych oczu. - skończył, śmiejąc się. - Tak, to ja.

- Tak mi przykro. - przeprosiłam ponownie. - Jestem po prostu.. straszna jeśli chodzi o imiona i do tego ten stres teraz... - zorientowałam się, że brzmi to chaotycznie więc wzięłam głęboki oddech. - Jestem Sam.

Jego oczy zabłyszczały. - Tak, wiem.

Odchrząknęłam cicho. - Taaak..

Przez moment nastała między nami niezręczna cisza, ale po chwili nareszcie przemówił. - Robisz zakupy? - zapytał, kiwając głową w kierunku koszyka w mojej ręce.

Spojrzałam na produkty i przytaknęłam. - Tak.. ja.. robię zakupy..

Idiotka!

Uśmiechnął się lekko, a jego oczy ponownie zeskanowały zawartość mojego koszyka. - Dość drogie rzeczy, co? - skinął głową pod wrażeniem. - Jestem trochę zakłopotany faktem, że nie mogę pozwolić sobie na tak wysoką jakość produktów jak Twoje. - zatrzymał się i zerknął w kierunku jego koszyka, którego zawartość zawierała kilka mrożonych obiadów i słoik masła orzechowego.

- No cóż.. ja.. - przegryzłam wargę. - To nie jest to, co robię często.

Albo w ogóle - pomyślałam. Nie robisz nawet zakupów dla siebie.

W tym momencie poczułam, że mój telefon wibruje mi w kieszeni. Westchnęłam. Ohydny dźwięk odbijał się echem po sklepie a Nate uśmiechnął się kiedy pospiesznie go wyciągałam. Moja szczęka zacisnęła się kiedy zobaczyłam imię na ekranie.

- Ważny telefon? - skinął nonszalansko.

- Nie bardzo. - powiedziałam, wpychając go ponownie do kieszeni. - Ale chyba powinnam już iść.

- Ah.. - przytaknął. - Też powinienem. Mam dużo pracy przez ostatnie dni. Trzeba przestać chodzić na zakupy po masło orzechowe i w końcu zająć się robotą. - zaśmiał się. Jego śmiech był conajmniej uroczy, a ja poczułam dziwne uczucie niemal fruwające w moim brzuchu.

Zaśmiałam się lekko, spoglądając w dół na moje nogi. - Taak..

- Cóż.. hej! - powiedział. - Jeśli zobaczę Cię na socjologii w tym tygodniu, usiądę koło Ciebie. Będziemy mogli śmiać się z profesora Lewisa i jego wyłupiastych oczu. Jak za dawnych czasów.

- Tak? - uśmiechnęłam się niczym głupia uczennica. - Chciałabym.

- Świetnie. - odpowiedział. - W takim razie do zobaczenia.

I już go nie było.

Stałam i patrzyłam na opakowanie truskawkowego Nesquika. Kurewsko śmieszny królik z kreskówki widniał na tekturze, przedrzeżniając mnie - sam. Westchnęłam, spoglądając w dół na listę.

Była prawie gotowa, więc mogłam wrócić do...

Cholera.

Zignorowałam połączenie od Zayna.

Wzdrygnęłam się na myśl powrotu do niego, ponieważ wiedziałam ile będę musiała zapłacić za to, co zrobiłam. Skończyłam zakupy płacąc jego gotówką, nie zadając sobie trudu by skorzystać z jego oferty i kupić sobie jakiś błyszczyk. Psychicznie przygotowałam się na spotkanie samego szatana.



***

Nie wiecie jak się cieszę kończąc nareszcie ten rozdział. Męczyłam się z nim tyle. :) Cieszymy się tak wielką ilością wyświetleń oraz pozytywnych komentarzy. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jakiego kopa to nam daje! :) DZIĘKUJEMY :)
Krytykę przyjmujemy na cycki więc jeśli chcecie byśmy coś poprawily to walcie śmiało! :)

Ja ze swojej strony zapraszam na moją historię o Zaynie. Znajduje sie na wattpadzie i nazywa się :
THE STARS FOLLOW YOU! :)

Przypominamy o zakładce informowanychkomentarzach i hashtagu na tt #25DWMApl.

Marta / @mrsarrrogant
Do następnego! :)
@mrsarrrogant

PS: Myślałam nad tym, by poinformować Was o tym dopiero by końcowych rozdziałach, ale nie mogłam się doczekać! :D
więc...
JEST DRUGA CZĘŚĆ TEGO OPOWIADANIA!

wtorek, 14 października 2014

Rozdział 4

Dzwonek mojego telefonu, nigdy nie wydawał się tak irytujący, jak w tej chwili -  echo dźwięku, dochodzącego z końca mojej szafki, gotowało wściekłość w moich żyłach. Zignorowałam go jednak, wtuliłam moją twarz w miękki, chłodny materiał poduszki, rozkoszując się tak komfortową ciszą, ciemnego i spokojnego pokoju.


Nie trwało to długo.

Złośliwa melodia znów zabrzmiała w powietrzu, a ja starałam się wbić swoją głowę w środek poduszki.


Do kurwy nędzy!


Sturlałam się na drugą połowę łóżka, ślepo wyciągnęłam dłoń do nieszczęsnej szafki i wiotkimi palcami przytknęłam telefon do ucha.


- Ha… halo?


- Ignorujesz moje telefony?


Moje oczy rozbudziły się nagle kiedy rozpoznałam gruby, męski głos na drugiej linii.


Jezu.


- Zayn.. - westchnęłam, moje dłonie mimowolnie powędrowały do skroni.


- Byłaś zajęta? - zapytał zirytowany. - Czy to dlatego musiałem dzwonić dwa razy, żeby cię złapać?


- Nie… - wymamrotałam. - ja… ja tylko spałam.


- Wiesz, która jest godzina?


Mój wzrok powędrował do budzika, zamknęłam oczy kiedy neonowe cyferki wywierciły dziurę w moim brzuchu. Jęknęłam wciąż z zamkniętymi oczami.


Siódma trzydzieści.


- Taa.. - warknął. - a ja jestem kurewsko głodny.


Głośny wydech opuścił moje usta.


- Więc zjedz coś.


- Nie bądź mądralą. Podpisałaś umowę. Podnoś tyłek z łóżka i zrób mi coś do jedzenia!


- Słucham? - syknęłam, siadając na łóżku i zignorowałam nagłe zawroty głowy wywołane gwałtowną próbą ruchu. - Za kogo ty się uważasz?!


- Masz pół godziny. - przerwał mi. - Czekam na ciebie i coś jadalnego trzydzieści minut.


- Ale ja…


- Żadnych wymówek. - warknął. - Płatki śniadaniowe lub jajka.


Skrzywiłam się. - To co w końcu chcesz?


- Zaskocz mnie. - wycedził.


- Dobrze, że nie zostawiłeś mi wielu opcji. - uśmiechnęłam się szyderczo. - Mówiłam ci, że nie umiem gotować.


- Trzydzieści minut.


Po drugiej stronie rozległo się pikanie oznaczające, że Zayn się rozłączył.


Trzęsącymi dłońmi odłożyłam telefon i pozwoliłam mojemu ciału opaść z powrotem na łóżko. Schowałam twarz w poduszkę i stłumiłam paniczny krzyk bezsilności.


Leoni już nie spała, nuciła pod nosem, przygotowując gofry. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła mnie w pomarszczonych dresach i luźnej bluzie z kapturem. Zawsze krytykowała moje niechlujstwo. Trudno.


- Coś wcześnie dzisiaj. - zauważyła dosmażając gofra. - Nigdy nie wstajesz tak wcześnie w niedzielę.


- Mam kilka spraw do załatwienia… - ziewnęłam, rozglądając się za kompletem moich kluczy. Kiedy zauważyłam subtelną nutę podejrzenia w spojrzeniu Leoni, odchrząknęłam starając się zamaskować moje zakłopotanie. – wiesz…. ten projekt na czwartek.


- Cóż… przygotowałam śniadanie, jeśli chcesz. - rzuciła mi krótkie spojrzenie znad talerza pełnego gofrów, zapach był wprost niebiański. Byłam tak bardzo wdzięczna za to, że Leoni jest moją współlokatorką. Jej umiejętności gastronomiczne były fantastyczne. 

– Mam nawet czekoladowe chrupki, które tak uwielbiasz…

Wpatrywałam się w gofry z suchymi ustami i bolesnym burczeniem w brzuchu.


- Ja… - zawahałam się, przeczesałam ręką splątane po nocy włosy. - Nie jestem głodna.


Zmarszczyła brwi i chwyciła doskonale uformowanego i przepysznie wyglądającego gofra. Wyglądały tak kusząco… Słodki zapach rozpływający się w powietrzu rozdzierał mój żołądek z tęsknoty. Usłyszała niski pomruk wydobywający się spod mojej bluzy i uśmiechnęła się.


- Twój żołądek ma chyba inną wizję. Chodź tu i jedz. - przysunęła talerz w moją stronę. - Będzie mi przykro jeśli nie spróbujesz.


Zagryzłam wargę, patrząc na gofry.


Chwila moment.


Mój uśmiech rósł z każdą nową myślą.


- Leoni?


- Hmmm?


- Czy mogłabyś zapakować trochę dla mnie? Byłyby idealne na drogę.



***
Zayn uparcie twierdził, że adres który mi podał jest prawidłowy. Patrzyłam z niedowierzaniem na liczby nabazgrane na skrawku papieru. Nie docierało do mnie, że ten adres to adres hotelu.

Twierdził, że jest w Stanach tylko na chwilę i nie chce męczyć się z kłopotliwą dzierżawą mieszkania.

Z niepewnością słuchałam przez telefon jego wskazówek, co do dojechania do hotelu. Czułam lekki dyskomfort kiedy wkroczyłam na rozległą, marmurową podłogę w holu. Jego pokój nie był w jakimś tam hotelu; to był jeden z najbardziej popularnych kurortów w mieście, znany ze swojej pięciogwiazdkowej restauracji i basenu olimpijskiego w centrum największego ośrodka rekreacyjnego w tutejszej okolicy.

Jego miejscówka była na najwyższym z pięter, nie był to nawet zwykły pokój, lecz apartament. Kiedy wyszłam z windy i wkroczyłam na wykładzinę, w słabo oświetlonym korytarzu zachwyciłam się pięknie zdobionymi kinkietami wspaniałych, wyszukanych malowideł.

Nieśmiało brnęłam przez korytarz, mijając mnóstwo ogromnych, dębowych drzwi, już miałam pukać do właściwych, kiedy zaskrzypiały i otworzyły się nagle.
W drzwiach pojawiła się dziewczyna.

Zamrugałam z dezorientacją.

Pokój 602.

Tak, to był jego pokój, to były jego drzwi, które właśnie się otworzyły przez dziewczynę, która prawdopodobnie potknęła się o próg. Wpatrywałam się w nią, kiedy zamykała za sobą drzwi, szła, non stop się potykając - prawdopodobnie do windy.

Obcisła, czarna, lekko pognieciona sukienka przylegała do jej kształtnej sylwetki, do tego czarna para pasujących szpilek. Jej rudo-blond włosy splątane były wokół twarzy, co bardzo przypominało moją fryzurę dziś rano. Ciemny makijaż porozmazywał się jej pod oczami. Jasnoróżowe, lekko opuchnięte usta zwinięte były w małym, zadowolonym uśmieszku. Kiedy się do mnie odwróciła, uśmiechnęła się, a jej oczy błyszczały. Widać, że była oszołomiona i lekko nieogarnięta.

Kiedy weszłam do pokoju, nie kłopocząc się, aby zaczekać na to aż ktoś mi otworzy, ujrzałam Zayna leżącego na ogromnych fotelu, popalającego papierosa. Czarne dresy wisiały mu nisko na biodrach, odsłaniając róg bokserek i pokaźny kawałek opalonej skóry brzucha. Zignorowałam piekącą sensację, która rozpalała moje policzki, na widok umięśnionej klatki piersiowej.

Kiedy weszłam do pokoju, starając się tupać jak najgłośniej, jego wzrok spoczął na mnie. Zaciągnął się papierosem i powoli wypuścił dym, wracając do plazmowego telewizora, gapiąc się w jakiś program.

- Spóźniłaś się. - wycedził, obijając papierosa o popielniczkę, położoną na stole, po czym uniósł fajkę z powrotem do ust. - Nie jestem zaskoczony.

- Nie dałeś mi zbyt dużo czasu. - rzuciłam i kopnęłam moje tenisówki, ustawiając je pod wieszakiem na płaszcze. - A, i następnym razem, kiedy poprosisz mnie o jedzenie, miej na tyle przyzwoitości, aby dać więcej czasu swojej dziewczynie na opuszczenie pokoju.

To ożywiło jego zainteresowanie, ponieważ obdarzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem. - Dziewczynie? - powtórzył.

- Tak, właśnie. Choć bardzo podobało mi się jak niezgrabnie przechadzała się korytarzem, tak wolałabym tego unikać.

- O czym ty mówisz?

- Ta dziewczyna.. - rozwinęłam z lodowatym spojrzeniem, - wiesz.. półnaga blondie, potykająca się na własnych nogach.

- Oh.. ona. - skinął głową, zaciągając się. - to nie jest moja dziewczyna.

- Co? - zmrużyłam oczy. - więc kim ona jest?

Wzruszył ramionami, wyciągając nogi przed siebie. - Jakąś dziewczyną.

Krótki śmiech opuścił moje gardło. Przewróciłam oczami. - Czy ona ma jakieś imię?

- Bri…Briana. - wymamrotał po chwili, przesuwając się w fotelu i zmieniając kanał z wyrazem chłodnej obojętności.

Ustawiłam talerz z jedzeniem na blacie i zobaczyłam starannie złożoną karteczkę. Rozłożyłam ją, unosząc brwi w rozbawieniu. Odchrząknęłam czytając te słowa na głos. ‘Ostatnia noc była świetna.’ - zatrzymałam się nadmiernie podkreślając słowa, ‘Zadzwoń do mnie kiedyś.’- nie mogłam powstrzymać uśmiechu rozchodzącego się na mojej twarzy. Moje oczy błyszczały w złośliwym uśmieszku, spojrzałam w górę, Zayn wciąż nie patrzył w moim kierunku. -‘Zawsze kochająca - Bianca’.

Kontynuował klikanie po kanałach nie reagując na moje oskarżenia. Westchnęłam.

- Żartujesz sobie? - fuknęłam. - nawet nie pamiętasz jej imienia?

- Byłem blisko. - wreszcie popatrzył w moją stronę przez ramię. Jednak jego wzrok nie spoczął na mnie, lecz na zafoliowanym pudełku w moich dłoniach. - Co to?

- Twoje jedzenie, mistrzu.

- Oh, nie nazywaj mnie tak. - uśmiechnął się szyderczo a sarkazm widniał na jego twarzy. - To mnie podnieca.

- Otrząśnij się. - syknęłam, krzyżując ramiona. - Przyniosłam jedzenie, mogę już iść?

Wydał z siebie głośny śmiech. - Niezła próba. - urwał, pokazując na elegancką, srebrną mikrofalówkę. - Podgrzej to i przynieś. I zrób mi kawę, tylko bez śmietanki.

- Tak, mist..

- Nie zaczynaj. - przerwał mi chłodno. - Jestem kurwa na kacu i nie w nastroju do twoich cwaniackich uwag.

Włożyłam gofry do kuchenki mikrofalowej. Wystukałam kilka liczb na małym ekraniku i oparłam się o ladę kuchenną, nucąc sobie pod nosem.

- Kac, tak? - przytaknął cicho, na co przewróciłam oczami. – Czy to nie wspaniale? Wychodzisz ze mną na kolację, pieprzysz się z jakąś losową laską i to wszystko w ciągu jednej nocy. Pięknie.

- Nie, - potrząsnął głową, wprawiając w ruch swoje czarne, lśniące włosy. - Nie, nie, nie. Poszedłem z tobą na kolację, potem do klubu, kupiłem gorącej panience drinka, przywiozłem ją do mieszkania i dopiero potem ją pieprzyłem.

- Mmm, jak klasycznie. - wycedziłam. - Taki z ciebie.. gentleman.

Machnął całkowicie już wypalonym papierosem w popielniczce, z twarzą zrelaksowaną, na pozór niewzruszoną od moich ciągłych, sarkastycznych uwag. Przeskakiwał z  jednego kanału telewizyjnego na drugi, zatrzymując się w końcu na lokalnym kanale z kreskówkami (co?), odwrócił głowę w moją stronę.

- Gotowe?

Przewróciłam oczami, wyciągając talerz z goframi z kuchenki mikrofalowej. Skrzywiłam się kiedy moje palce nawiązały kontakt z gorącymi krawędziami naczynia. Ustawiłam go szybko na ladzie i potarłam o spodnie moje mrowiące od starcia z gorącym talerzem palce. Podeszłam do dzbanka z kawą i nalałam czarnej, mocnej cieczy do kubka.

- Chcesz syropu?

Zmarszczył brwi a jego usta rozchyliły się, kiedy obejrzał się przez ramię aby mnie zobaczyć. – Syrop? Co dla mnie masz?

- Gofry. - odpowiedziałam szukając w szufladach noży i widelców.

- Oh. - skinął głową, zadzierając brwi do góry. - Jestem zaskoczony.

- Dlaczego?

Lekki uśmiech zarysował się na jego wargach. - Bez syropu, proszę.

Przewróciłam oczami i ruszyłam z talerzem w stronę wylegującego się leniwie Zayna.

Nie patrz na jego klatę. Nie patrz na jego klatę. NIE PATRZ NA JEGO KLATĘ.

- Przestań się na mnie gapić. - skrzywił się, wyrywając mnie z natłoku myśli. - Wiem, że jestem seksowny, ale czuję się niekomfortowo kiedy ktoś taki jak ty, pożera mnie wzrokiem tak wcześnie.

Pchnęłam talerz w jego stronę. Z sztyletami w oczach, uśmiechnęłam się szyderczo na jego uwagę. – Udam, że tego nie powiedziałeś. - złapał talerz szybkim ruchem. – Czy to wszystko?

Potrząsnął głową. - Spóźniłaś się. Rozważałem danie ci przerwy, kiedy będziesz na czas. -urwał siedząc wyprostowany na krześle. - Ale nie byłaś.

- Okey. - odetchnęłam głęboko chcąc zachować spokój. - Czego chcesz?

Jego wzrok spoczął na dużych drzwiach tuż za mną, skinął głową w tym kierunku. - W moim pokoju jest bałagan, posprzątaj tam.

- Świetnie. - mruknęłam. - To wszystko?

Nie odpowiedział na pytanie, wpatrywał się w talerz na jego kolanach. Zmarszczył brwi i skrzywił się na jego zawartość. - Co to jest?

- Jesteś ślepy? Nie widzisz gofrów?

- Nie jestem głupi. - warknął gniewnie i szyderczo, wskazując w dół na gofry. – Co to za czarne gówno w środku?

- Oh, zmieszałam z ciastem trochę odchodów, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. -odpowiedziałam. - A jak myślisz? To są czekoladowe chrupki!

Wydał z siebie niski odgłos niezadowolenia. – Kurwa. - spojrzał na mnie szybko, jego oczy wręcz błyszczały w irytacji. - Kto ci kazał tam wkładać czekoladę?!

- Zachowujesz się jakbym dodała tak jakiś chemikaliów. - rzuciłam. - Kawałki czekolady są raczej powszechne w gofrach czy naleśnikach.

- Powinnaś zapytać. - z jego gardła ponownie uciekł niski dźwięk niezadowolenia. – Kurewsko nienawidzę czekolady.

- Nienawidzisz czekolady. - powtórzyłam a moje oczy rozszerzyły się w zdziwieniu. - Kto do cholery nienawidzi czekolady?!

- Ja tak! - eksplodował z złości. - Nie zjem tego!

- W takim razie bądź głodny! - wściekłość rozsadzała mnie od środka, nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. - Ja nie zrobię dla ciebie nic więcej.

Jego oczy zwęziły się i pobłyskiwały z furii. Wstał szybko, przewyższał mnie o jakieś dwadzieścia centymetrów, zawarczał, będąc blisko mnie. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała z nerwów, ale nie pozwoliłam na zdominowanie się. Stałam tam, łypiąc na niego groźnie. 

- Naprawdę? - syknął pochylając się do przodu. Patrzyłam wciąż prosto w jego oczy, nie pozwalając swoim zjechać niżej, na jego nagi tors. - Zawarliśmy umowę, miałaś być posłuszna wszystkim moim poleceniom. Chcesz żebym zadzwonił na policję? Jeden mały telefon może zakończyć tę maszkaradę.

Zrobiłam jeden krok w przód, zadzierając głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Co mam z tym niby zrobić? - syknęłam bez wahania. – Wyciągnąć czekoladę dłońmi?

Prychnął. - Oczywiście… tak bardzo pragnę, żeby twoje palce znalazły się w moim jedzeniu. - zadrwił, kładąc sobie talerz z powrotem na kolanach. – Będę jadł wokół nich. Idź posprzątaj mój pokój.

- Cokolwiek.. - mruknęłam odwracając się w stronę sypialni.

- Zaczekaj.

Odwróciłam się do Zayna, który właśnie odkrawał kawałki czekolady z gofrów. Spojrzał w górę wskazując w stronę blatu. – Schowaj tę kartkę od Briany.

- Bianca… - poprawiłam.

- Nieważne.. - przewrócił oczami. - Zanieś to i schowaj do górnej szuflady mebli.

Westchnęłam biorąc liścik i skierowałam się z powrotem do pokoju mężczyzny. – Twoja klasa wciąż wzrasta, mówię ci.

- Nie chcę cię już słyszeć. - rzucił, biorąc ogromny kęs gofra. – Zamknij się i skończ to co zaczęłaś, wtedy będziesz mogła iść.


Weszłam do jego pokoju, pozbywając się z głowy kolejnej sarkastycznej riposty. Jęknęłam na widok tego co zobaczyłam. Jego ubrania były porozrzucane po całej podłodze - pogniecione i poupychane w każdych możliwych miejscach, jego łóżko wyglądało jakby było niezasłane przez miesiąc. Przeszłam przez coś, co wyglądało jak jego kurtka i znalazłam komodę gdzie włożyłam ten głupi liścik.

Moment. - mruknęłam do siebie, biegałam wzrokiem od jednej szuflady do drugiej. Otworzyłam kolejną i czułam jak moje oczy rozszerzają się w zdziwieniu. Obie były zapełnione malutkimi, kolorowymi kawałkami papieru. Westchnęłam. – Zayn?

- Co?

Zagryzłam wargę skanując cały ten bałagan. - Czy to ważne do której szuflady?

Zapadła chwila ciszy. - W lewym górnym rogu.

Wrzuciłam kartkę od Bianki, odwróciłam się kładąc dłonie na biodrach, starannie badając pokój.

- Więc… - zawołałam, skanując wzrokiem pokój ponownie. - Muszę tylko zebrać porozrzucane ubrania, tak?

- Nie. - zawołał z pełnymi ustami jedzenia. - Pościel też łóżko.

Moje oczy powędrowały na łóżko.

Do diabła, tylko nie to.

Otwierałam zawalone gratami drzwi i wyszłam do salonu, zacisnęłam dłonie w pięści i szybko pokręciłam głową. On nawet na mnie nie patrzył, wciąż był zajęty krojeniem gofrów i jedzeniem kolejnych kęsów. Wciąż skupiony jednak na kreskówce.

- Nie. - powiedziałam stanowczo. - Nie będę ścieliła twojego łóżka. Nie dotknę twojego obrzydliwego, przesiąkniętego prześcieradła.

Wydał z siebie zduszony śmiech, biorąc łyk swojej kawy. – Moje prześcieradło wcale nie jest przemoczone. Mam dobry cel.

- Ugghh! - unosłam ręce w górę usiłując zignorować wstręt przepływający przeze mnie. – Jesteś obrzydliwy, nie dotknę tego.

Żując kolejny kęs, przesunął wzrokiem po mojej osobie, aby w końcu spotkać moje oczy. Jego brązowe, mówiły że nie zniesie słowa sprzeciwu. – Tak. - powiedział powoli. - Pościelisz moje łóżko.

Wydałam  siebie jęk i ruszyłam ponownie w stronę jego sypialni. Wiedziałam, że tak łatwo nie da za wygraną, chciałam być już w domu, zjeść coś i przespać się kilka godzin. Postanowiłam, że muszę znieść ścielenie łóżka Jego Królewskiej Mości. Dam radę. Myślałam o długim prysznicu, kiedy będę już w mieszkaniu.

Zbieranie jego ubrań, nie zajęło mi długo. To było dziwne, dotykać jego ubrań - zwłaszcza wtedy, kiedy do moich nozdrzy, docierał silny zapach jego wody kolońskiej i kiedy w podświadomości nie uznawałam tego za coś strasznego.

Kiedy podeszłam do łóżka, poczułam się dziwnie.. chora i skrępowana. Zapach potu i… seksu, unosił się nad całym łóżkiem i pogniecioną pościelą.

Podeszłam do królewskich rozmiarów łóżka, prawie straciłam równowagę, dysząc złapałam się ledwie jego końca, żeby się uspokoić. Wydałam z siebie zduszony krzyk, kiedy ogarnęłam na co stanęłam.

Dwadzieścia minut później, wyszłam.

- Już gotowe? - zagruchał z uśmiechem, jego nogi były leniwie ułożone na stoliku przed nim. Ręce miał schowane za głową w relaksującej pozycji. Chciałam do niego podejść i rozmazać mu nos na twarzy.

- Taa. - odpowiedziałam krzywiąc się na niego. - Skończyłam, ale prawie złamałam kark.

- Nie powinnaś być taka niezdarna. - wzruszył ramionami obojętnie.

- Nie byłabym tak niezdarna, kiedy wyrzucił był zużytego kondoma!- rzuciłam, powstrzymując napływające wspomnienie wilgotnej, śliskiej powłoki lateksowej przylegającej do mojej stopy. - Nie dotykałam tego, przy okazji, nie chciałam mieć twojego zainfekowanego wytrysku na palcach.

Parsknął kręcąc głową. - Jestem czysty, poza tym jesteś jedną z ostatnich osób, która powinna wyrażać swoją opinię.

- Przepraszam bardzo, że co?

Spojrzał na mnie, lustrował mnie od góry do dołu. - Wyglądasz nie lepiej niż te lafiryndy leżące pod mostem, na przedmieściach.

Zrobiłam krok do przodu, mrużąc oczy z wściekłości. – Co ty właśnie powiedziałeś?!

- W normalnej sytuacji, - przerwał z akcentem. - ukarałbym cię za gadanie zbyt dużo. -Popatrzył na talerz, na którym było jego jedzenie. - Jednak były zaskakująco dobre. -uśmiechnął się do mnie. - Twoje umiejętności kulinarne uratowały ci dzisiaj dupę.

- Świetnie. - rzuciłam. - Przekażę Leoni.

- Leoni?

- Tak, ona je przygotowała. - odpowiedziałam. - Przecież mówiłam, że nie umiem gotować.

Skrzywił się lekko, mrużąc oczy w kontemplacji. – Kim jest Leoni?

Moje oczy rozszerzyły się lekko w oszołomieniu, Serio? – Leoni.. - mówiłam powoli. - Moja współlokatorka, wiesz dziewczyna, która dała ci wczoraj swój numer.

Przygryzł dolną wargę lekko. - Oh.. tak. - skinął głową powoli. - Tak, jasne, teraz pamiętam.

- Wow. - prychnęłam kręcąc głową, uśmiechając się z niedowierzaniem. - Jesteś niemożliwy.

- Leoni.. - wymamrotał do siebie. - Ma fajne cycki i świetny tyłek. - urwał uśmiechając się do siebie. - Będę do niej dzwonił czasem.

- Wspaniale. - splunęłam, odwracając się i wyciągnęłam moje trampki. – Wy faceci, możecie wychodzić na kolacje, potem wracać i zostawiać zużyte prezerwatywy, po całej nocy pieprzenia.

Ziewnął powoli, unosząc ręce leniwie, zostawiając je za głową. Kiwnął głową i skinął na drzwi. – Jesteś wolna.

- Dziękuję, mistrzu. - popatrzył na mnie groźnie, krzyżując ręce na piersi. 

- Masz dzisiaj wolny wieczór. - uśmiechnął się szyderczo, ignorując moją sarkastyczną odpowiedź. – Mam plany, więc nie potrzebuję twojej pomocy.


- Fantastycznie. - wymamrotałam ciągnąc moją kurtkę i kierując się w stronę drzwi.

- Oh.. i Sam?
Zatrzymałam się i odwróciłam wzrok na irytującego człowieka stojącego przede mną. Uśmiechnął się do mnie niemal słodko i przekrzywił głowę. Mrugnął do mnie wciąż się uśmiechając. – Powiedz Leoni 'cześć' ode mnie.

Zaszydziłam pod nosem, odwracając się. Wyszłam trzaskając drzwiami, nie zapominając żeby wślizgnąć jeszcze przez drzwi środkowy palec w kierunku Zayna Malika.


***
Rozdział 4 był jednym z najdłuższych, jakie przetłumaczyłam, autorka podzieliła go na Part 1 i 2, ale doszłyśmy do wniosku, że part pierwszy nie wnosi nic ważnego, jest tak jakby wprowadzeniem, do tego rozdziału, więc go połączyłyśmy :)

NIE ZAPOMNIJCIE POZOSTAWIĆ PO SOBIE ZNAKU W POSTACI KOMENTARZA. Przyjmujemy każdy rodzaj skomentowania, rozpływamy się czytając te miłe i bierzemy na klatę krytykę ;) Do następnego!

Przypominamy o zakładce informowanychkomentarzach i hashtagu na tt #25DWMApl.


Ewelina / @luvlouu

środa, 1 października 2014

Rozdział 3

Kiedy siedziałam przy stole około szóstej, niezaprzeczalne napięcie tkwiło gdzieś ciężko w powietrzu. Po całym dniu zajęć, moje podniecenie znacznie wrosło, kiedy uświadomiłam sobie, że adres niechlujnie wypisany na kartce papieru, schowany w moim portfelu, to adres do jednego z najdroższych barów w okolicy. To również jedno z najbardziej oddalonych miejsc od mojego mieszkania…

Czas jazdy zaczynał powoli gotować moje żyły z wściekłości.

Zayn siedział wygodnie na swoim miejscu od niechcenia odchylając się do tyłu, popalając papierosa. Minęłam sztywnie wyglądającego kierownika Sali, który z niesmakiem zeskanował moje ubranie. Skierował mnie w stronę stolika najbardziej oddalonego od pozostałych. Zayn nie patrzył na mnie, nadal palił spokojnie z obojętnym wzrokiem. Odchrząknęłam, krzyżując ramiona, zmarszczyłam brwi, gdy wreszcie na mnie spojrzał. Jego oczy skanowały  moją postać.

- Spóźniłaś się - wycedził z mocnym akcentem. Wziął powolny oddech z papierosem w ustach i wypuścił delikatnie powietrze przepełnione dymem- prosto w moją twarz. Wachlując dłonią w powietrzu zakaszlałam, aby uwolnić moje płuca od palącego dymu.

- A ty dmuchasz mi dymem w twarz - kaszlnęłam raz jeszcze i wytarłam oczy, które lekko załzawiły od pyłu nikotyny. 

Końcówka papierosa stała się złocista jak jego oczy, które przesuwały się po mojej twarzy z wyrazem obojętności. Jego usta ponownie się rozchyliły  a drugi strumień dymu opuścił jego usta lecąc prosto we mnie, powodując serię suchego kaszlu, uciekającego z moich ratujących się przed dymem nikotynowym płuc.

- Czy masz, godne wytłumaczenie twojego spóźnienia?

- Mam - kaszlę, rzucając mu szybkie spojrzenie spod mgły blaknącego dymu. - Jeśli przestaniesz znęcać się nade mną tym papierosem, mogę ci powiedzieć - napotkałam jego niezainteresowane i absolutnie irytujące spojrzenie, choć nie odpowiedział poczułam ulgę, kiedy pochylił się, aby zgasić papierosa, przyciskając go do popielniczki swoimi długimi palcami.

- Dziękuję - rzuciłam i chwyciłam szklankę wody stojącą przede mną. Wzięłam łyk, rozkoszując się uczuciem zimnej, odświeżającej  wody, płynącej w dół mojego przełyku, po czym odstawiłam ją na stolik.- Jestem spóźniona, ponieważ zbyt długo czasu zeszło mi z dojściem tutaj.

- Dojściem? - powtórzył po mnie, unosząc ciemne brwi. - Przyszłaś tutaj??

- Tak - spojrzałam. - To było dobre dwanaście kilometrów.


Zayn prychnął kręcąc głową - Jesteś idiotką, jeśli szłaś piechotą. Mogłaś wziąć taksówkę.


- Nie mam pieniędzy na taksówkę - rzuciłam. - I żałuję, bo gdybym miała, nie musiałabym tu teraz siedzieć.


- Nah.. - uśmiechnął się, róg jego ust poruszył się nieznacznie. Jego doskonałe, białe zęby, oświetlały moją twarz. Przyłapałam samą siebie na gapieniu się na jego usta, dłużej niż powinnam. - Jedzmy. Potem porozmawiamy biznesowo.


Zaśmiałam się krótko i sucho, kiedy spojrzałam w dół na podane mi menu. - Przepraszam bardzo, ale nie będę niczego jadła. Nie sądzę, że mogę sobie pozwolić tu na kawę, nie mówiąc już o posiłku.


- Pomyślałem o tym. - mruknął z wciąż widocznym uśmieszkiem na ustach. - Dlatego pozwoliłem sobie zapłacić za ciebie.


Nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Moje oczy rozszerzyły się nieznacznie szukając jakichkolwiek oznak sarkazmu czy złośliwości, ale nic takiego nie znalazły.


- Ty… Ty co?

- Cóżby ze mnie był za gentleman, kiedy nie zapłaciłbym za swojego gościa? - uśmiechnął się, a ja po raz pierwszy odkąd go spotkałam poczułam w mojej piersi coś innego niż niesmak, zmieszanie lub rozdrażnienie. Spojrzał za siebie a jego oczy rozświetliły się. Uniósł lekko głowę i skinął w kierunku kelnera. – Doskonałe wyczucie czasu. Nasze zamówienie.


Spojrzałam przez ramię i ujrzałam zbliżającego się do nas mężczyznę z dwoma srebrnymi tacami, spoczywającymi na jego ręku. Z zimnym spojrzeniem i stoickim spokojem zmierzał w naszym kierunku. Podszedł do stołu, postawił przed Zaynem Brisky i jedną z tac. Podniósł kopułę przykrywającą posiłek, odsłaniając talerz z parującym makaronem w jakimś sosie i gdzieniegdzie porozrzucanymi w zamierzonym nieładzie świeżymi warzywami. Obok jego talerza położył jeszcze grube plastry gorącego chleba czosnkowego.


Wszystko wyglądało niesamowicie smakowicie. Duże szklane naczynie wypełnione czymś co wydawało się być sodą zostało podane Zaynowi, a ja z podnieceniem patrzyłam na kelnera z ciekawością obserwując to co zamierza podać mnie. Taca z jedzeniem znajdowała się już przede mną. Ledwo co mogłam powstrzymać moje roztargnienie, ponieważ byłam tak cholernie głodna, po całym dniu i tych dwunastu kilometrach i do tego znajdowałam się w jednej z najdroższych restauracji w jakiej kiedykolwiek dane było mi zjeść i..


Co do cholery?


Zayn jadł swój makaron, ciche dźwięki uznania non stop opuszczały jego usta, więc nawet nie spojrzał w moją stronę aby zobaczyć wyraz niedowierzania malujący się na mojej twarzy. Patrzyłam na to co kelner postawił postawił przede mną i potrząsnęłam głową. Mrugnęłam kilkakrotnie łudząc się, że jeśli może zamknę oczy danie zmieni się, ale to na nic.


- Zayn - odchrząknęłam nie patrząc na danie przede mną. Spojrzał w górę, żyjąc kolejny kęs makaronu. Wskazałam palcem jedzenie przede mną. - Czy to jest.. to puchar owoców?


- Yhmm.. - wymamrotał z ustami pełnymi jedzenia, biorąc kęs pieczywa czosnkowego, delektując się głośno.


- Zamówiłeś mi owoce na obiad? - Pozwoliłam moim oczom spocząć na malutkiej, ceramicznej miseczce.


- Nie zapominaj o wodzie z cytryną. - dodał z uśmiechem biorąc szybki, długi łyk z szklanki własnego napoju.


Spojrzałam przez wysoką szklankę wody i ujrzałam zaledwie jeden plasterek cytryny, żałośnie podpływający w górę wody, barwiąc ją w blady żółty kolor - mniej więcej odcień moczu. Czułam złość budującą się we mnie na nowo, zostałam obrażona. Nie potrafiłam zdjąć szyderczego uśmiechu z własnych ust.


- Żartujesz? - zapytałam nawet nie patrząc na jedzenie zamówione dla mnie. – To nie posiliłoby mojego pięcioletniego kuzyna!


- To zamów coś innego - wzruszył ramionami, wkładając kolejny bogato wyglądający kęs makaronu do ust. Czułam jak mój żołądek skręca się z bólu na widok parującego posiłku polanego pysznym sosem.


- Nie słyszałeś tego, co powiedziałam dwie minuty temu? Nie stać mnie tutaj na nic!


Spojrzał na mnie ponownie, unosząc swoje brwi w kierunku czarnych włosów. 
- Czy to jest mój problem?

- Wow.. - odetchnęłam z uśmiechem. - Jesteś… jesteś dupkiem.


Odchylił się do tyłu, wzdychając radośnie, kiedy przełknął jedzenie. Spojrzał na mnie z spod kaptura gęstych rzęs.


- Masz szczęście, że w ogóle coś ci zamówiłem.


- Niepotrzebnie się wysilałeś - rzuciłam popychając talerz jak najdalej od siebie. Byłam tak cholernie głodna, ale nie zamierzałam się poddać i jeść owoców, bo wiedziałam, że to tylko wywoła ten mały arogancki uśmieszek szarpiący jego usta, odbijający się echem w jego oczach. Nie chciałam ustąpić. Skrzyżowałam ramiona uparcie naśladując jego ruchy, odchylałam się do tyłu na swoim krześle.


- Jak chcesz.. - zadrwił, spychając niewidzialny pyłek kurzu z jego kurtki. - Bądź głodna, nie obchodzi mnie to.


- Czy możemy zacząć negocjować, teraz? - spojrzałam w dół na swój telefon z niepokojem. – Robi się późno, mam wiele rzeczy do zrobienia na jutro.


- Oh, tak jasne, że masz - posłał mi niewielki uśmiech. Zatrzymał się by sięgnąć do kurtki. Wyciągnął kartkę starannie trzymając ją między palcami, umieścił ją na stole i przesunął ku mnie. Spojrzałam na niego, unosząc brew w zaciekawieniu.


- Co to jest?


- Otwórz.


Westchnęłam, sięgając po papier i rozłożyłam go powoli. Moje oczy rozszerzyły się niczym pięciozłotówki, kiedy skanowały wypisany druk. Spojrzałam na Zayna znad kartki. - Czy to jest… jakiś kontrakt?


- To prawda - skinął głową.- Zapomnę o sprawie, jeśli pójdziesz na to, co obowiązuje cię przez następny miesiąc -


- Miesiąc?! - moje oczy nie mogły otworzyć się szerzej w tym momencie. - Co masz na myśli mówiąc miesiąc?


- Cóż, dwadzieścia pięć dni - wzruszył od niechcenia. - Poradziłem sobie już ze szkodami w moim salonie samochodowym. Naprawa kosztowała mnie ponad trzy tysiące.


- Jesteś na prochach…- wymamrotałam ledwo. - Jesteś na prochach, ponieważ to nie mogło kosztować więcej niż pół stówy, to nie, nie, nie może być…


- Zamknij się i słuchaj - syknął.- Szkody są tak jak powiedziałem, warte trzech tysięcy. Lakier jest specjalnie importowany z Włoch i musiałem go wcześniej zamówić. Samo uszkodzenie delikatnej ramki -

- Chyba zaraz zwrócę…
- ... i czas aby odpracować koszty to dwadzieścia pięć dni - przechylił głowę, patrząc na mnie z delikatnie rosnącym uśmiechem.- Jakiś miesiąc.

- To jakieś szaleństwo, to nie może być prawda - wymamrotałam, pocierając skronie dłońmi aby się jakoś uspokoić. – Nie, nie, nie…


- Tak, tak, tak - naśladował mnie z uśmiechem. – Jeśli nie jesteś skłonna zgodzić się na moje wymagania, zawsze możesz po prostu dostarczyć mi gotówkę. Trzy tysiące…


- Nie stać mnie na pieprzoną kawę! - syknęłam, jeśli moje oczy potrafiły by ziać ogniem, dawno by to zrobiły, z gniewu… - Myślisz, że tak po prostu mogę przekazać ci tyle kasy? Czy ty jesteś, kurwa psychiczny?


- Nie powinnaś niszczyć mojego samochodu  - odpowiedział bez ogródek, wzruszając ramionami. Jego oczy spoczęły na kartce papieru leżącej przede mną. - Są konsekwencje za twoje działania. Ta umowa jest twoja.


- Na co dokładnie mam się zgodzić?


Uśmiechnął się lekko. - To proste, naprawdę. Popracujesz dla mnie przez miesiąc i będziemy kwita.


- O jaką pracę ci chodzi?


- Dość podstawowe rzeczy - podniósł kieliszek i wziął kolejny łyk drinka.- Gotowanie, sprzątanie, pranie, zakupy spożywcze. – Zacisnął usta w kontemplacji, jego oczy powędrowały w górę. - Mycie mojego samochodu.


- Gotowanie? Oh… przygotuj się na wielkie, wielkie rozczarowanie, jeśli oczekujesz, że będę dla ciebie gotować.


- To część umowy - warknął, a jego oczy błyszczały z gniewu. - W związku z tym będziesz dla mnie gotować.


- Dobra! - splunęłam. - Mam nadzieję, że lubisz płatki owsiane i jajecznice, bo to jedyne co potrafię ugotować.


- Zobaczymy - skrzywił się pokazując na papier w moich rękach. - Po prostu podpisz się na dole.


- Dlaczego muszę się podpisać?


- To jest umowa - powiedział, przewracając oczami.- Twój podpis jest jej potwierdzeniem.


- Oh.. – mruknęłam pod nosem, spoglądając na niego.- Rozumiem teraz. To jest forma niewolnictwa, prawda? - uśmiechnęłam się do niego.- Zdajesz sobie sprawę, że niewolnictwo jest nielegalne w Stanach Zjednoczonych?


- Naprawdę chcesz rozmawiać, co jest legalne, a co nie? - uśmiechnął się pochylając się do przodu na łokciach. Jego oczy złośliwie się we mnie wpatrywały, a język co chwila zwilżał dolną wargę dekoncentrując moje myśli. - Czy ‘uderz i uciekaj’ jest legalne? Myślę, że mój adwokat będzie bardzo zadowolony dostając kolejną sprawę, nie sądzisz?


- Dobra! Już dobra… masz długopis?


W milczeniu podał mi długopis, uśmiech wciąż igrał w kącikach jego ust, aż wyrwałam mu pisak z jego palców. Niechlujnie podpisałam się w wyznaczonym miejscu i przesunęłam dokument w jego stronę, pozwalając aby długie westchnienie opuściło moje usta. – Proszę, masz.


Uśmiechnął się biorąc kartkę, zwinął ją ponownie i wślizgnął do kieszeni. Wyjął czarny, elegancki telefon i wystukał coś palcami. - Potrzebuję twojego numeru do…


- Nie - potrząsnęłam głową. - Tej granicy nie przekroczę. Nie zamierzam dawać ci mojego numeru.


- W porządku – skrzywił się nieznacznie. – Założyłem po prostu, że będą nam potrzebne nasze numery, kiedy niespodziewanie znajdziesz się na komisariacie, nieudolnie próbując się wykaraskać z problemów.


- Boże! - przetarłam oczy z frustracji. Nie chciałam wierzyć, w jakiej sytuacji się właśnie znalazłam. Mam przecież szkołę, plany, życie towarzyskie! – Dobra! Ja.. ja, dam ci ten numer.


Podyktowałam mu numer, po czym szybko wpisał go w swój telefon. Uśmiech nie znikał z jego twarzy. Zapłacił kelnerowi za drogi deser owocowy, którym łaskawie mnie obdarzył, wstał z miejsca i ruszył do wyjścia.


- Czekaj! - zatrzymałam go, patrząc na niego z wahaniem. Wyglądał na wiele wyższego, niż sobie zapamiętałam. Zagryzłam lekko dolną wargę. - Jak… jak się tu dostałeś?


Prychnął przewracając oczami.- Jak myślisz? Przyjechałem.


- Czy…- oblizałam starannie usta. - Czy mógłbyś mnie odwieźć?


Przechylił głowę, uśmiechając się w zamyśleniu.- Nie sądzę, że to jest częścią umowy.

I po prostu się odwrócił.

O mój Boże.


- Żartujesz? - krzyknęłam do jego pleców, które już prawie wychodziły na zewnątrz. Następnie zniknął, zostawiając mnie samą przy stoliku wpatrującą się w tę pieprzoną filiżankę mrożonych owoców. Już miałam pozwolić aby krzyk desperacji opuścił moje gardło, kiedy powstrzymałam się w ostatniej chwili, biorąc głęboki wdech.


Gapiąc się w białe ceramiczne naczynie, uświadomiłam sobie, że byłam zmuszona do niewolnictwa przez tego palanta. Drżącymi palcami wzięłam do ust kawałek melona. Potrzebowałam energii. Przeżuwałam szybko, czując jak wściekłość przepływa w moich żyłach. Potrzebowałam energii na szesnastokilometrowy spacer. Jadłam jeszcze przez chwile, ale słodkie owoce z trudnością przechadzały się przez moje gardło. Oddychając powoli, pozwoliłam moim powiekom opaść.

Dwadzieścia pięć dni.

Boże, pomocy.


***

Cześć, hej i czołem! :)
Jak wrażenia po rozdziale trzecim? :)
Mam do Was pytanie.
Jaką formę tekstu wolicie?
To znaczy, pierwszy rozdział pisany był niemalże ciągiem, ale w oryginale są te przerwy, więc powiedzcie jak Wam się lepiej czyta, to ja się dostosuję.
Mi osobiście wydaję się, że tak jest lepiej, ale jednak bardziej zależy mi na Waszej opinii. :)
Jeśli chodzi o kolejny rozdział (ponieważ widzę, że takie pytania mają już miejsce), to wydaje mi się, że może następny weekend, ale tak na prawdę nie wiem.

Przypominamy o zakładce informowanychkomentarzach i hashtagu na tt #25DWMApl.

Marta / @mrsarrrogant